Przyznam szczerze, że zwyczajowo pojęte sklepy z pamiątkami staram się omijać szerokim łukiem. Jakoś trudno mi sobie wytłumaczyć, że chiński plastik ma mi przypominać wyprawę w jakieś nowe miejsce. Co innego rzeczy, które powstają w danym regionie, co innego smaki, przyprawy...
Dlatego też z Budapesztu wróciłam między innymi z "siatką" papryki (pod wszelakimi postaciami) , miejscowym Tokajem i wspomnianym już wcześniej małym notesikiem.
Wow będziesz suszyć czy konserwować? :)
OdpowiedzUsuńPiękne maleństwa!
W zeszłym roku pojechałam na weekend do Gdańska i jak zobaczyłam Sprzedawców z obrzydliwą chińską tandetą to aż chciało mi się płakać. Ech.
Uściski!
surową zjedliśmy, w kanapkach, sosach i innych takich tam, te małe chciałam zatopić w oliwie razem z czosnkiem, a poza tym kupiłam jeszcze słodką i ostrą w proszku, pastę i sos. W planach koniecznie zupa gulaszowa :-)
UsuńTakie pamiatki to ja rozumiem :)
OdpowiedzUsuńja też :-)
UsuńUwielbiam Węgry i uwielbiam ich papryczki:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
ja też coraz bardziej lubię ten kraj!
UsuńA ja teskniąc za Budą i Pesztem troszkę Ci zazdoszczę/ no tak ciut ciut - mini mini / tych podróży... ale co tam szalej szalej póki jeszcze jest -xxx:)))
OdpowiedzUsuń"a ktoś zanuci, uuuu, wrócisz tu, wrócisz..."
Usuń